Minęła epoka wielkich odkryć. Znamy wszystkie lądy, odkopaliśmy bodaj wszystkie piramidy, a wioski w niedostępnej dżungli amazońskiej możemy z powodzeniem oglądać z satelity poprzez google maps. Świat utracił wszystkie swe tajemnice i stoi przed nami nagi. Serce więc krwawi, gdy oglądasz Indianę Jonesa, który eksploruje starożytne grobowce i świątynie. Okazuje się jednak, że historia zatoczyła koło i – paradoksalnie – to właśnie internet, który odarł rzeczywistość z tajemnic, pozwoli Ci przeżyć epicką przygodę. Oto fenomen urban exploration!
W sieci można znaleźć ponoć wszystko, a google street view pozwala nam zajrzeć sąsiadom w okno. Czy to koniec świata dla współczesnych odkrywców? Wprost przeciwnie. Nowoczesne technologie pozwalają również lokalizować miejsca zapomniane. To niewiarygodne, ale w naszym kraju wiele jest architektonicznych ciekawostek pomijanych przez przewodniki i lekceważonych przez mieszkańców okolicznych miejscowości. Dzięki uważnej analizie zdjeć satelitarnych czy starych, przedwojennych dokumentów, możemy odnaleźć obiekty, które skrywają niejedną tajemnicę.
Urban exploration to właśnie typ quasi-turystyki polegającej na odkrywaniu na nowo zapomnianych miejsc. Głównym celem są obiekty kultury industrialnej. Od fabryk i magazynów, przez stare bocznice kolejowe i elewatory zboża, po kopalnie i elektrownie. Eksploratorzy nie wzgardzą też terenami jednostek wojskowych, porzuconymi budowami, a także klasycznymi zabytkami, jak zamki, pałace i kościoły. Szczególną gratką są opuszczone szpitale, bo tam dostać się najtrudniej.
Urbex w znacznie szerszym ujęciu to odkrywanie miejskiej przestrzeni na nowo i spojrzenie na nią w sposób nieosiągalny dla zwykłego przechodnia (źródło).
Podstawą urban exploration jest zwiedzanie miejsc niedostępnych zwykłym śmiertelnikom. Trafnym porównaniem będzie tu odkrywanie tajemnic zony w “Pikniku na skraju drogi” braci Strugackich. Czasem więc żądza przygody wiąże się z naginaniem przepisów i wkraczaniem na tereny, gdzie wstęp jest wzbroniony. Nie ma to jednak nic wspólnego z lekkomyślnością. Uprawiający urbex chcą przede wszystkim ocalić odwiedzane obiekty od zapomnienia.
Urbex to coraz częstsza forma spędzania wolnego czasu wśród tych, którzy lubią wyzwania, nie przepadają za muzeami, a najpiękniejsze są dla nich krajobrazy mroczne i industrialne. Tam, gdzie zwykły turysta zobaczy tylko opuszczony, straszący budynek, fan urbeksu dojrzy wyróżniający się w miejskim krajobrazie obiekt o unikatowej wartości. Taki, który od razu zechce zdobyć (źródło).
W przeciwieństwie jednak do tzw. złomiarzy, którzy dewastują otoczenie i po prostu kradną, pasjonaci industrialnych odkryć dbają zawsze o dwie podstawowe kwestie. Po pierwsze, każdy obiekt pozostawiają w takim stanie, w jakim go zastali. Po drugie, lokalizację odwiedzanych miejsc często pozostawiają do własnej wiadomości. Nie chcą przyczyniać się do jakichkolwiek zniszczeń ani narażać innych na potencjalne niebezpieczeństwo.
Miejscy eksploratorzy niechętnie odpowiadają mailującym do nich internautom, którzy zadają pytania o dokładne położenie przedstawionych w galeriach miejsc. “Tajemnica zawodowa” służy jak najdłuższej żywotności tych tajemniczych okolic. Uprawiający “urban exploration” ludzie traktują z szacunkiem obiekty swojego zainteresowania. Widzą w nich piękno niejednokrotnie większe niż w tłumnie odwiedzanych przez turystów zabytkach (źródło).
Urbex, choć znany i popularny od lat, rozkwita obecnie w Polsce dzięki komunikacji internetowej. Pierwsza rodzima strona na temat urban exploration – opuszczone.com – powstała w 2004 roku. Krótko potem pojawiły się kolejne witryny, jak opuszczone-fortyfikacje.pl czy zrujnowane.cba.pl.
Autorzy tych stron odwiedzali i dokumentowali setki opuszczonych miejsc. Niektóre z nich istnieją już dziś tylko na fotografiach, ocalone od zapomnienia właśnie przez eksploratorów.
W 2007 roku rozpoczęła działanie bodaj pierwsza grupa zorganizowana. Swoje prace twórcy umieszczali na portalu Digart. Największa ekipa, skupiona pod nazwą Projekt Photek, liczyła w najlepszym okresie ponad 100 osób.
Duża część autorów rozpoczęła wtedy przygodę z kreatywną obróbką obrazu, tworząc w technice HDR (co prawda krytykowanej przez fotografików, jednak mającej swój niezaprzeczalny urok). Prace takich autorów jak Camereon, Zbyszek2, Thesh, Breakbeatmalaria, Murderdoll17, Dobryziom, Tandetaa, Algirdas, Haszczu można znaleźć w serwisie Digart.
Pod koniec 2010 roku część eksploratorów przeniosła się na Facebook (ABANDONED ZONE, lifeisillusion czy debiutujący profil Forgotten Worlds), a część założyła własne strony (snork.fotolog.pl, urbex.net.pl). Warto też wspomnieć o holenderskiej stronie lost-in-time-ue.nl, którą prowadzi Jascha Hoste. Parę tygodni temu odwiedził on zresztą Polskę, fotografując opuszczone miejsca na Dolnym Śląsku.
Dziś zwolennicy urban exploration to silna, międzynarodowa komuna twórców, którzy mają nawet własne zloty. Nieskromnie tu dodam, że czuję się członkiem tej społeczności, gdyż urbex wyssałem z mlekiem matki. Parę lat temu w wywiadzie dla gram.pl wspomniałem:
W wieku bodaj sześciu lat przeczytałem “Piknik na skraju drogi” Strugackich i zakochałem się w klimatach fantastyki industrialnej. A że wychowywałem się przy tym w górniczym mieście dolnośląskim, z zapałem eksplorowałem okolice szybów i bocznice kolejowe, wymyślając na własny użytek różne historie i bawiąc się w stalkera (źródło).
Skąd w ogóle taka pasja? Czy to nowy wątek w dziedzinie hipsterstwa? Bynajmniej.
Urbex to eksplorowanie opuszczonych budynków i niewątpliwie jedna z ciekawszych form turystyki. Zbaczamy więc z wytyczonych szlaków i ścieżek, zaglądamy do dzielnic podupadających, opuszczonych, budynków grożących zawaleniem, udajemy się na przedmieścia… i szukamy! W jednej ręce aparat, w drugiej podręcznik architektury. Urbex doświadcza wielu przeżyć – dzięki takiej formie zwiedzania możemy odkryć miejsca, które kiedyś były wizytówką danego miasta, a może mieszkał w nich ktoś sławny? Urbex to nowa industrialna forma Wielkich Odkryć (źródło).
I w tym sęk. W wielu z nas drzemie potrzeba odkrywania i zdobywania. W czasach, gdy w zasadzie odkryto już wszystko, okazuje się, że historia najnowsza oferuje nam powtórkę z rozrywki. Nie odnajdziemy już ruin Troi, nie trafimy na okładkę National Geographic, a jednak możemy przeżyć filmową wręcz przygodę nawet we własnym mieście.
By nie być gołosłownym, na rubieżach Wrocławia odnalazłem niedawno zapomniany, przedwojenny budynek, który – wedle nieoficjalnych doniesień – był swego czasu ośrodkiem szkolenia oficerów Abwehry. Smaczku dodaje fakt, iż o obiekcie tym nie wspomina absolutnie żaden przewodnik.
Urban exploration swój sukces zawdzięcza nowym technologiom takim jak internet czy fotografia cyfrowa. To nie tylko nowy model aktywnej turystyki, ale i fenomen społecznościowy, gdyż pasjonaci tej dziedziny łączą się w silne, sprawnie działające komuny twórców i odkrywców. Jeśli tylko czujecie bluesa, może warto dołączyć do grona łowców przygód?
Tekst ukazał się pierwotnie na łamach Antyweb.